Mówię ci, po prostu lubię takie lokale, gdzie życie przemyka chyłkiem w mateczniku szklanek. Ten szmer jak szelest sukni kobiety co opuściła bal. Przed czasem, by zdążyć wyrzucić łzy w pościel niespełnionej nocy.
Mówię ci, siedzisz przykuty do krzesła. Latawiec spokoju unosi cię do Patagonii. Przestałeś udawać siebie. Błazen kelner, oszukuje kieliszek. Twoja tolerancja nie ma granic. Jesteś otwarty jak ogród wokół porzuconego domu. Nie masz już żony, dzieci, rat. Żadnych straconych lat. Upiory Szekspira poprzysiadały obok. Wróżą, z rozlanego piwa. Noc trwa tu do niepamięci. Zaczarowany dorożkarz, wypożyczony od Gałczyńskiego, odwozi cię do domu. Znowu jesteś bezpieczny. Rano anioł, żona. Podaje ci herbatę z aspiryną. Dzieci nakładają kapcie. Możesz włączyć telewizor.
|