– Opinie rzekł władczo własta Sasinów do syna – wyruszysz dzisiaj z oddziałem i sprawdzisz wszystkie graniczne stanice. Proszę cię, bądź czujny, zasięgaj języka, czy Mazowszanie nie planują wyprawy na nasze ziemie. Skinął Opin i wskoczył na konia. Ruszyli gęsiego znaną im tylko ścieżką leśną. – Czyżby ojciec wraz ze starszyzną rodową planował wyprawę na południe? – rozmyślał syn. Niedawne to były czasy, kiedy zapuszczali się po Ciechanów czy Płock, skąd przywozili bogate łupy i branki dla swawoli wojowników. Ale od kilkudziesięciu lat zbrojny przeciwnik zapuszcza się na ich ziemie, wycina ludność, niszczy święte gaje, święte lipy i dęby. Burzy świątynie z boskim Perkunem, Krucho, Patollą czy Natrimpem. – Nie. Ich Chrysta nie przejmiemy. Swoich bogów nie zdradzimy. O nie! Nie odstąpię cię gromowładny Perkunie i ciebie Krucho, który jesteś tak łaskawy dla ludu i zsyłasz mu obfite plony, napełniasz spiżarnię dziczyzną, opiekujesz się każdą rodziną. Twej też polecam się opiece, aby nasza wyprawa się udała. Wiem, że potrafisz obronić każdego człowieka. Nim Opin otrząsnął się z rozpamiętywania, spostrzegł, że koń na którym jechał, powędrował inną ścieżką. Cały oddział podążył za nim. – To nic – pomyślał – trzeba sprawdzić, gdzie ta droga prowadzi. Może nieprzyjaciel tędy chadza? Niebawem Opin spostrzegł w oddali pagórek. Wspiął konia i za chwilę znalazł się na jego wierzchołku. Wzniesienie pokryte było próchniejącymi pniami ściętych drzew. Żadnego śladu stopy ludzkiej czy choćby kopyta końskiego. Zadawali sobie pytanie, czy to był święty gaj Prusów, czy Polaków? A może to miejsce miało służyć jako punkt obserwacyjny, tylko komu? – Tak – powiedział Opin. – Ta nowa chrześcijańska religia wdziera się gdzie może. Synowie niszczą miejsca kultu swoich ojców, niszczą ołtarze innych plemion. Ale my Sasinowie, nie zaprzemy się swoich bóstw. – Tak, nie zaprzemy – powtórzyli pozostali. Zaszumiał opodal stojący w dolinie buk, jakby chciał przytaknąć przybyszom. Potwierdza to z oddali swoim szumem stojąca nad jeziorem leciwa matka-sosna, która błagalnie unosiła swe konary ku niebu. Opin skierował swego konia nad wodę. Brzegi jeziora porośnięte były szarymi olchami, pękatymi wierzbami, srebrzystymi brzozami i różnymi krzewami. W dali wiły się strumienie – wypływające z jeziora. Wokół rozciągają się podmokłe tereny, porosłe trawami i woniejącymi roślinami. Harcowały leśne pszczoły, ważki, motyle i śmigłe jaskółki. Na zastygłej tafli jeziora tkwiło nieruchomo wodne ptactwo. – Jak tu cudownie – wyszeptał Opin – zjeździłem całą naszą krainę wzdłuż i wszerz, ale takiego uroczyska nie widziałem. Przyjaciele – zwrócił się do pobratymców – zatrzymamy się tu trochę. Niech moje oko nacieszy się tą okolicą. Tu ziemia jest niczyja i zapewne bezpieczna. Ubijcie jakiegoś zwierza, posilimy się. – Masz rację panie – powtórzyli druhowie. Mało to w ostatnich miesiącach się nawojowaliśmy. Zbyt często wyruszać musieliśmy w bój. Mazowszanom tęgie lanie sprawiliśmy i chyba na długi czas będziemy mieli spokój, nim panowie podniosą głowy. – Ale mimo wszystko – odezwał się Rappat, syn najwaleczniejszego z Sasinów – Ropyl i Rumok winni sprawdzić, czy nie ma tu gdzieś zamaskowanych przejść lub rozstawionych nieprzyjacielskich czat. Jednak wszędzie była cisza i spokój. Rozpalono ognisko. Konie przywiązano do drzew. Połocie mięsa z upolowanego tura skwierczały w ogniu. Słońce powoli czerwieniało. Schodziło spoza odległego lasu w trzciny i rozmywało się w wodach jeziora. Opin wstał i zaczął śpiewać. A głos miał potężny, basowy, który przenikał serca i radował duszę. Nic dziwnego, że wszystkie włości Sasińskie pragnęły go ogłosić pierwszym śpiewakiem bogów. Nie chciał przyjąć tak ważnego wyróżnienia, bo był z natury skromny, a życie nauczyło go ciągłego czuwania i walki w polu. Niejeden poległ od miecza. Na wroga rzucał się pierwszy i zwyciężał. Nawet z zasadzek wychodził obronną rękę nie draśnięty ostrzem broni czy strzałą łuku. Ale mimo to naturę miał spokojną, wrażliwą na piękno, wyrzeźbiona na kształt szumu borów, polan leśnych, jezior pełnych ryb i wodnego ptactwa, które wiosną uczyło go śpiewu. Sasinowie zaczęli ucztować. Szarzało, księżyc wyłaniał się z sitowia, różowy, złocisty i zdawało się, że można wziąć go w dłonie. – Czas wracać – odezwał się czujny Rappat. – Zdążymy – odezwały się głosy. – Szmat drogi przejechaliśmy, pustkowie, nawet łuny ogniska nie widać wokół – uspokajali go ziomkowie. Nagle, niespodziewanie, nie wiadomo skąd posypały się strzały z łuków. Wywiązała się nierówna walka. Ten i ów padał ranny, ten już konał, reszta uchodziła w las. Opin i jego trzej towarzysze walczyli mężnie. Nie ustępowali z placu boju. Daremnie. Na głowy ich spadły pęta arkanów. Leżeli skrępowani. Opin ledwo mógł oddychać. Bolały go ręce od ucisku postronka. Knebel tkwił w ustach i ranił język. Za odzienie wchodziły wszędobylskie mrówki. Komary całą chmarą cięły każdy dostępny kawałek Opin obserwował teren, ustalał strony świata. Może uda się kogoś przekupić i uciec, przecież tylko na własne siły trzeba liczyć – myślał. Najbardziej żal mu było Rappata, który otrzymał cios w skroń. Rana mu krwawiła i krew zalewała oko. Pozostali dwaj Sasinowie trudy znosili cierpliwie. Nareszcie wyjechali na gościniec. Po jednej i po drugiej stronie rozpościerały się pola uprawne, na których krzątali się chłopi. Konie biegły kłusem, wzbijając obłoki kurzu. Las oddalał się, słońce chyliło się ku zachodowi, sięgając koron drzew. I znów podmokłe ziemie, rozlewiska rzeki. Oddział sforsował płyciznę i stanął przed bramą grodu. Wrota rozwarły, się most zwodzony opuszczono. Opin przyglądał się z ciekawością. Cały gród otoczony był ostrokołami w potrójnych rzędach. Umocnienia ziemne potężne, trudne do zdobycia. Na środku drewniany zamek, opodal zbudowana z potężnych bali świątynia chrześcijańska dla dworu, wojów i starszyzny. Wiadomość o ujęciu syna własty Sasinów rozeszła się po Ciechanowie lotem błyskawicy. Każdy chciał zobaczyć pojmanego, ale grodczy przejął niewolników, kazał ich rozwiązać, zamknąć w baszcie i dać jeść. Po trzech dniach zaprowadzono ich przed oblicze wojewody, który rozpytywał: – dlaczego napadają na Mazowszan? Dlaczego jak sąsiedzi nie chcą żyć w przyjaźni, po bożemu, jak chrześcijanie? Ostatnie pytanie wstrząsnęło Opinem. Mógłby pójść na ustępstwa, ale wiary ojców za nic nie porzuci. Odpowiedział rozsądnie i rzeczowo, nie wdawał się w dyskusję. W czasie przesłuchania weszła do komnaty córka wojewody Bogna, uśmiechnięta, o ujmującej aparycji, z czarownym uśmiechem. Pradziadowie powiadali, że Bogna to imię dane od Boga, mające przynosić szczęście. Dziewczyna nosiła imię na miarę tradycji i wielkości rodu. Bogną mogła być tylko dziewczyna wysoko urodzona. Ani z dworek, ani z plebsu, nikt nie mógł dostąpić zaszczytu podobnego. – Córko – odezwał się wojewoda – nie godzi się tobie wchodzić do izby, gdzie przesłuchuje się pojmanych. Bogna przerwała Ojcu. – Przecież chcę uczestniczyć we wszystkich twych wyrokach, bo chcę się przysposobić do sztuki rządzenia, a ty ojcze, nie chcesz mnie zrozumieć. Nieraz już mnie wypędzałeś z miejsca, w którym odbywały się publiczne sprawy, wiedz o tym, że nie masz syna. Chcę ci go zastąpić. A potrafię więcej niźli mężczyzna. Wojewoda zamilkł. Przerwał przesłuchanie i kazał pojmanych odprowadzić do baszty. – Tato – rzekła teraz córka – przecież ci Prusowie wyglądają dostojnie. A powiadali o nich, że to dzicy, podobni do straszydeł, zwłaszcza ten blondyn zachowywał się godnie, jak rycerz. – Dosyć – wrzasnął ojciec – wiem co robię. Oni zasługują na pogardę, a twoje niewieście serce chciałoby usprawiedliwić ich zbrojne napady, ich pogaństwo. Wszak nie chcą przyjąć do serca jedynego Boga, jedynej wiary, jedynego Chrystusa? Jeżeli nie przyjmą chrztu, Bóg musi wymazać ich z żywota wiecznego. Tymczasem sztaby z łoskotem zawierały się za pojmanymi, aż echo obijało się o zabudowania grodu. Małe okienko więzienne wpuszczało niewiele powietrza i światła. Było przez nie widać gasnące promienie słońca. Spod krzewów wyłaniał się bezkształtny mrok. Nawykli do swobody Sasinowie nie mogli pogodzić się ze swym losem. A teraz cztery butwiejące ściany, stęchlizna, półmrok. W pierwszej chwili Opin wraz ze swoimi wojownikami chwycili za rygle i chcieli je wyważyć, daremnie. Nie puściły. Rappat, Ropyl i Rumok opuścili smętnie ręce. Opin oparł się o ścianę i zaczął nucić pieśń z rozpaczy. Przez małe okienko więzienne rozchodziła się po grodzie. Wojewodzianka z dworkami słuchały urzeczone śpiewem płynącym z oddali. Kto tak śpiewa cudownie? Kto może mieć tak wspaniały głos? Kto chce nam umilić ten monotonny czas, płynący całymi tygodniami w obrębie grodu, gdzie panuje pustka i nuda? Taki śpiew nie rozległ się w grodzie od wielu lat. Bogna wraz z dworkami postanowiły sprawdzić, kto jest śpiewakiem. Doszły pod okienko więzienia. – To ty rycerzu tak pięknie śpiewasz? – odezwała się jedna ze służek. – Nie. – Jesteśmy waszymi jeńcami, których jutro, pojutrze będziecie widzieć na szubienicy. – Na to nie pozwolimy – odezwały się dziewczęta – śpiewajcie, a my dla was wyjednamy wolność. – Wolności nam nie możecie zapewnić. Chcą, byśmy przyjęli waszą wiarę, a my jesteśmy wierni swoim bogom, którzy dla nas są tacy łaskawi, żyją wśród nas na co dzień. Pomagają nam w walce, zbiorach, łowach i połowach. Oni nam zapewniają byt i chronią przed wojną i morowym powietrzem. – Bogów macie wielu – odezwała się Bogna. – Przyszłyśmy was posłuchać, a nie rozmawiać o wierzeniach. Śpiewaj choćby całą noc. Przyrzekam ci wyjednać łaskę u ojca. Dziewczęta odeszły. A Opin nie zważając na nic śpiewał. Głos jego rozchodził się z taką słodyczą i mocą, aż księżyc pobladł i gwiazdy straciły swój blask. Wtórował mu puchacz zamkowy swoim pohukiwaniem. A kiedy już wszyscy zasnęli, wojewodzianka przekradła się do baszty. Podeszła do okienka celi i szeptała. – Rycerzu, rycerzu, czemu zamilkłeś? – Nie mogę śpiewać, zabroniono mi. Straże pilnują. – Poczekaj, przekupię straże, aby niczego nie słyszały. … Będę ci dawać znać dzwoneczkiem, że możesz słać swe słodkie pieśni do mego okna. Nazajutrz z rana rozległ się dzwoneczek. A że tajemnica jego dźwięku została powierzona zaufanej służącej, następnego dnia ze wszystkich okienek dochodziło delikatne dzwonienie. I zaraz dała się usłyszeć pieśń, opiewająca szum borów, śmigających w powietrzu orłów, rozrywających wilki na strzępy. Śpiewano o wspaniałych jeziorach pełnych ryb i córek Neptuna mieszkających na dnie wód w zaklętych zamkach. Przekupiona straż nie przeszkadzała. I tak codziennie, kiedy noc miękła, księżyc uciekał, rozwijały się mgły z sieci, purpurowiała wschodnia ściana nieba, Opin śpiewał i śpiewał. Pewnego dnia Bogna przyszła do ojca. – Chcę zobaczyć więźniów, którzy siedzą w baszcie. – Co? – zdziwił się wojewoda. Niedługo zostaną skazani. Są butni. Nie chcą się nawrócić na naszą świętą wiarę. Są naszymi śmiertelnymi wrogami. Lepiej takie dusze wyzwolić z ciała, niżby niewierne ciało miało więcej grzechów popełnić. – Ojcze – ja chcę ich zobaczyć. Tak pięknie śpiewają, a rzadko się słyszy wspaniałe melodie. – Nie zawracaj mi głowy. Właśnie przez te ich śpiewy dziewek nie można było spędzić rano do roboty, tak śpią. – Podaruj mi tato, tych niewolników, choć na jeden dzień, nasłucham się ich śpiewu i oddam ci ich. – Nie upieraj się. Wracaj do komnaty. …Tego wieczoru serduszko nie biło. Bogna płakała a okienko w jej pokoju było zawarte. Kiedy przyszła północ, wstała, zbudziła najwierniejszą służkę i poszły do baszty. Klucznikowi kazała otworzyć drzwi, a gdy ten się wzdrygał, wręczyła mu sakiewkę. Zamknięcia zostały odryglowane. W świetle łuczywa przypatrzyła się więźniom i zwróciła się do Opina. – Wiem, że to ty śpiewasz. Śpiewem tym zachwycam się nie tylko ja, ale wszystkie dziewczęta w grodzie. Nie pozwolimy ci zrobić krzywdy, ale musisz zostać wśród nas. – Ja kocham lasy i wody, kocham swój lud, dlatego nie mogę tu pozostać. Nie mogę przyjąć waszej wiary. Nie mogę zdradzić swoich bogów – mówił Opin i ciągnął dalej, – co byś powiedziała o mnie, piękna wojewodzianko, gdybym zaparł się swoich ojców? A patrzę na ciebie, jak na uosobienie bóstwa, bo jesteś czarująca, wspaniała i mądra. Serce Bogny zaczęło żywiej bić. Słowa Opina wzburzały umysł. – Ty jesteś przystojny – odparła, oblewając się pąsem. Chciała coś dalej mówić, ale nie mogła. Zakręciła się więc na pięcie i wyszła. Leżąc ma łóżku rozmyślała: – Co się ze mną dzieje, czemu nie mogę zasnąć – złościła się na siebie. Nie, nawet o nim nie powinnam myśleć. Przecież to dziki poganin. Martwiło ją to najbardziej, że jutro będzie niewyspana i zmęczona, a gderliwa matka będzie znów ją karcić. – Przynoszę ci dobrą wieść. – rzekła matka wchodząc rano do sypialni – Na zamek przyjeżdżają sławni kawalerowie, książęta, synowie sławnych rycerzy. Sprawimy ci ładną suknię, bo musisz wyglądać wspaniale. Minęło kilka dni, a do Ciechanowa ściągali goście. Przygotowano się do wielkiej uczty. Bogna uprosiła ojca, by na głównej uroczystości zaśpiewał Sasin. A kiedy wszyscy zasiedli przy stołach, do sali został wprowadzony Opin. – Zaśpiewaj nam, proszę – odezwała się dziewczyna. – Jakaś ty piękna – pomyślał śpiewak – dla ciebie to uczynię, ale nigdy dla towarzystwa. – Czy to trubadur? – zapytał Bolko ze Śląska. – Tak – odrzekła panienka. – Taki młody, a jest już bardem – zauważył ktoś inny. Opin nie patrzył na salę, skierował oczy ku dziewczynie i zaczął nucić. Ona czuła na sobie jego spojrzenie, które wnikało do serca, mąciło duszę i umysł. – O Boże, co się ze mną dzieje – myślała. Żaden z tych gości nie podoba mi się, a na tego Sasina mogłabym patrzeć godzinami i słuchać jego śpiewu. Przez cały czas była zamyślona. Nie uśmiechała się, nie klaskała w dłonie, kiedy popisywano się zręcznością. Odmówiła nawet pójścia do tańca, a bawiono się ochoczo. Widząc dziwne zachowanie córki, swarliwa matka odezwała się: – Na litość boską, co się z tobą dzieje, czemu nie tańczysz? Nazajutrz mówiono o dziewczynie, że taka ponura, że nie umie tańczyć, że taka ładna, a bez charakteru, a uroda jedzenia nie okrasi. Matka zaś krzyczała: – Córko, przyniosłaś nam wstyd. Zamiast zachować się jak dziewczyna pełna powabu, godności a zarazem dowcipu, tyś siedziała jak mruk, pozbawiony życia. A na tego niewolnika patrzyłaś jak w tęczę. – Jutro każę go powiesić – wtrącił ojciec. – Nie możesz tego uczynić ojcze, on tu musi zostać u nas. – Pozostaną, ale jego kości – odparł gniewnie ojciec. – Za co chcesz mu życie odebrać tato, przecież to niewinny człowiek, napadnięty, przywleczony tutaj, nie ma żadnych szans jako rycerz? – To poganin, nie rycerz, to wróg, który plądruje nasze ziemie. – A nasi nie zabijają i nie napadają? – odparła Bogna. – A co do pogaństwa, to w wielu naszych miejscowościach wciąż jeszcze oddaje się pokłon Swarożycowi, Daćbogowi, Ładzie i Płonowi. Do chrześcijaństwa lud jest zmuszony. Napędza się go do świątyni pod przymusem, a po nabożeństwie idą przebłagać swoich bogów w lasach za to, że musieli kłaniać się Chrystusowi… Wieczorem, jak przedtem, dał się słyszeć głos dzwoneczka. Za chwilę na ten dźwięk odpowiedział śpiewem Opin, co wojewodę doprowadziło do furii. Powiedział do żony. – Musimy Bognę gdzieś wywieźć, choćby pod opiekę klasztoru Benedyktów w Moglinie, którym płacimy daninę na utrzymanie. – Święta racja – zgodziła się wojewodzina. Przygotowano konie do drogi. Rozpacz dziewczyny nie miała granic. – Nie. Nie pojadę, a jeśli mnie siłą weźmiecie, ucieknę – krzyczała – jeśli krzywdę zrobicie Opinowi, powieszę się! Taka jest moja wola ostateczna. Rodzice byli nieczuli na łzy córki, została zamknięta w celi klasztornej. Rozpaczała, nie chciała jeść. Zawiedziony ojciec, wiedząc że kara nie odnosi skutku, po kilku miesiącach pokuty postanowił przewieźć ją do Ciechanowa. Kiedy weszła na zamek zapytała, co dzieje się z Opinem? – Proszę mi go przyprowadzić – wydała polecenie. Niedługo, a do izby wprowadzono Sasina. Był wychudzony, zarośnięty, obdarty. Bogna bez namysłu rzuciła mu się w ramiona, ku zgorszeniu obecnych. – Ja kocham cię. Bez ciebie nie mogę żyć. Serce moje innego już nie pokocha. Chcę być przy tobie, choćby jako niewolnica. – Ja też pokochałem cię od pierwszego wejrzenia – powiedział Opin tuląc dziewczynę do piersi – To dla ciebie tak śpiewałem i dla ciebie chcę nadal śpiewać, choćbym miał być w niewoli przez całe życie. Na wieść o tym ojciec z matką niemal postradali zmysły. – Co za wstyd, co za hańba – rozpaczali A Bogna była twarda i na żadne rozmowy, dotyczące jej i Opina nie pozwoliła. Chcąc nie chcąc wojewoda musiał przygotować wesele. W wianie otrzymali spory obszar ziemi na wschód od Ciechanowa. Tam na wzniesieniu Opin wybudował zamek. A miejsce to zaczęli nazywać Opinogóra. Druhów Opina, którzy przeszli na stronę Mazowszan, wojewoda również wyposażył i tak: Rappatowi podarował, jako najdzielniejszemu i najbardziej roztropnemu, ziemię narażoną na ciągłe ataki Prusów z Działdowem. Potem jego synowie założyli na ziemi ciechanowskiej, gród o nazwie Rapaty. Ropyl otrzymał niewielki obszar ziemi, gdzie obecnie znajduje się wieś Ropele. Rumok dostał nadanie na południu za Ciechanowem – obecnie Rumoka. Rycerze pobrali za żony ciechanowianki i tak zostało… |