Zmarła poetka i malarka Marianna Olkowska
Refleksje z ostatniego Pożegnania Prof. Juliuszowi Chrościckiemu
OJCZYZNA ZNALEZIONA PO LATACH
„Rzeczypospolita”, Plus Minus nr 18, 2-3 maja 2020 r., s. 32-33 W ośrodku adaptacyjnym w Pułtusku 130 repatriantów szykuje się do nowego życia w Polsce po przyjeździe z Kazachstanu. Tak jak ich przodkowie wywiezieni z Kresów zaczynali wszystko od zera w stepie, również oni opuścili swe domy i wyruszyli w podróż, zaczynając życie od nowa. Pandemia koronawirusa niestety wydłuży ich powrót. Jeszcze kilka tygodni temu nazywała się Jewgienija Siedleckaja i mieszkała w północnym Kazachstanie. Teraz będzie Eugenia Siedlecka, a jej mąż Józef. - My tacy szczęśliwi! Spełniły się marzenia naszych tatków, mam i dziadków wywiezionych spod Kamieńca Podolskiego, którzy całe życie marzyli o powrocie do Polski! – mówi ze śpiewnym akcentem, mieszanką polskiego, rosyjskiego, białoruskiego. Ma sześcioro dzieci i 13 wnuków, wszyscy już w Polsce; ona zamieszka z synem w Wieliszewie. - Ja też już nie będę się nazywać Galina, tylko Halina – wtóruje jej radośnie ładna brunetka Galina Doberczak, która ma również korzenie na Kresach Rzeczypospolitej. Na razie chce zatrzymać się u córki na Śląsku. Obydwie czują się jakby urodziły się na nowo. Podobnie jak wszyscy ze 130-osobowej grupy rodaków z Kazachstanu, która przebywa obecnie w Ośrodku Adaptacyjnym w Pułtusku. Mieszkają w dwóch obiektach Domu Polonii: w stanicy wodnej i w budynku Kasztel (dwugwiazdkowych), jadają i kształcą się w dawnym Zamku (dawnym Biskupów Płockich). Chwalą warunki, znakomitą kuchnię, opiekę. Są już po kursie języka polskiego i kończą naukę zawodu: z podstaw księgowości, obsługi komputera, fryzjerstwa, manicure, florystyki, kierowcy, spawacza, operatora wózków widłowych, kucharza. Po kursie otrzymują certyfikat. – Są zdyscyplinowani, pracowici, ale największym wyzwaniem jest znajomość języka polskiego. Dla dorosłych, bo dzieci uczą się szybko i radzą sobie w szkole doskonale – mówi dyrektor Domu Polonii w Pułtusku Michał Kisiel, który teraz pełni dwie funkcje - kieruje też Ośrodkiem Adaptacyjnym w Pułtusku. *** Ośrodek Adaptacyjny w Pułtusku jest jednostką Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Dysponuje 140 miejscami. Istnieje czwarty rok, na mocy znowelizowanej w 2017 r. ustawy o repatriacji (drugi ośrodek utworzono w Środzie Wlk.). Rząd Beaty Szydło postanowił przyśpieszyć sprowadzenie zesłańców z byłych azjatyckich republik radzieckich, a pierwotna wersja ustawy o repatriacji z 2000 r. tego nie gwarantowała. Do 2017 r. przybywało rocznie zaledwie 150 osób, głównie przez samorządy i w ramach łączenia rodzin. Po przełomowych zmianach w ustawie z 2017 r., do ojczyzny wraca co rok średnio 722 polskich zesłańców oraz ich potomków, czyli czterokrotnie więcej - głównie z Kazachstanu, ale także z Armenii, Azerbejdżanu, Gruzji, Kirgizji, Tadżykistanu, Turkmenistanu, Uzbekistanu oraz azjatyckiej części Federacji Rosyjskiej. Nowe przepisy znacznie ułatwiają sprowadzenie repatriantów pod względem formalnym (także rodzin mieszanych), ale też zwiększają pomoc finansową, w tym na mieszkanie, zagospodarowanie, kształcenie. – W kolejce na powrót czeka dziś 5 tys. osób i wciąż przybywają nowe zgłoszenia - mówi prezes Związku Repatriantów RP Aleksandra Ślusarek, która codziennie przyjmuje błagania zesłańców i ich rodzin o powrót. Ośrodek Adaptacyjny w Pułtusku przyjął od 2017 r. 688 rodaków, obecnie gości już piątą grupę: 132 osoby, w tym 40 dzieci. Pobyt trwa od 3 do 6 miesięcy, finansuje go polski rząd. - Obecny projekt repatriacji jest świetny, choć bardzo spóźniony. Niemcy czy Czechy już dawno sprowadziły swoich rodaków z zesłania. Jest to nasz narodowy obowiązek, zadośćuczynienie za krzywdy, jakich doznali deportowani przez Stalina – tłumaczy Krzysztof Łachmański, wiceprezes Zarządu Krajowego Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, jednocześnie prezes oddziału północno-mazowieckiego tej organizacji, a także dyrektor Szkoły Podstawowej 4 im. Ireny Szewińskiej w Pułtusku, gdzie kształcą się dzieci repatriantów – Są bardzo zdolne - podkreśla. *** W poczuciu głębokiej więzi z Polakami – potomkami dawnej Rzeczypospolitej, ofiarami komunistycznego terroru, przemocą zmuszonymi do opuszczenia ziemi przodków, osiedlonymi wbrew własnej woli na najtrudniejszych do zamieszkania obszarach byłego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich; pozbawionymi możliwości powrotu do Polski, prześladowanymi z powodu swojego pochodzenia oraz przywiązania do wiary, tradycji i umiłowania wolności, skazanymi na pracę w nieludzkich warunkach, głód, choroby i częstokroć na fizyczne wyniszczenie; którzy, mimo wszelkich przeciwności, nigdy nie wyrzekli się Polski, jej tradycji i kultury, a miłość i przywiązanie do Ojczyzny przekazali swoim potomkom – pragnąc zadośćuczynić za doznawane przez zesłańców krzywdy, uznając, że powinnością Państwa Polskiego jest umożliwienie repatriacji rodakom, którzy pozostali na Wschodzie” – wyjaśnia cel repatriacji preambuła do ustawy, która została przyjęta jednogłośnie przez Sejm RP w 2017 r. Dyrektor Domu Polonii w Pułtusku Michał Kisiel traktuje to jak misję: - W 1990 r. uczestniczyłem w Domu Polonii w Pułtusku w przyjęciu na Boże Narodzenie pierwszej polskiej grupy z Kazachstanu. Cieszę się, że po 30 latach możemy im w końcu pomóc, choć obecna repatriacja dotyczy już trzeciego, czwartego i piątego pokolenia. *** Deportacje ludności polskiej, która znalazła się po stronie Rosji na mocy traktatu ryskiego (1921) kończącego wojnę polsko-bolszewicką (1919-1920) i ustaleniu nowych granic z ZSRR, były tylko jednym z elementów bolszewickich represji. Stalin przyjął szerszy plan sowietyzacji i pozbycia się ok. 2 mln Polaków jako „polskiego kontrrewolucyjnego elementu nacjonalistycznego”. Na przygranicznych terenach z Polską komuniści powołali najpierw polskie rejony autonomiczne: Marchlewszczyznę (w obwodzie wołyńskim Ukraińskiej SRR w 1925 r.) i Dzierżyńszczyznę (w obwodzie mińskim Białoruskiej SRR w 1932 r.), gdzie poddawano Polaków intensywnej ideologii bolszewickiej. Kiedy eksperyment się nie udał (nie stały się one zalążkiem Polskiej Republiki Rad), rejony zlikwidowano i rozpętano propagandę polonofobii. Zamknięto polskie szkoły, instytucje kultury, prasę, kościoły, mordowano i zsyłano do gułagów księży, wprowadzano kolektywizację i mordercze kontyngenty płodów rolnych. Wobec dużego oporu ludności komuniści wprowadzili terror i sztucznie wywołali Hołodomor, czyli Wielki głód, który tylko na Ukrainie spowodował w latach 1932-33 śmierć kilka milionów ludzi, w tym tysięcy Polaków. Ludność polską Stalin poddał szczególnym represjom - postanowił fizycznie ją zlikwidować, aby dokonać ostatecznej depolonizacji Kresów. W latach 1930–1933 część Polaków została wysiedlona w ramach „likwidacji kułactwa jako klasy”. Wyraźnie etniczny i antypolski charakter miały kolejne deportacje: na wschodnią Ukrainę (1935) i do Kazachstanu (1936). Ponadto setki tysięcy Polaków stało się ofiarami innych represji: rozstrzeliwań, kolejnych planowych głodów, zesłań, więzień, łagrów. Zsyłki z terenu Ukraińskiej SRR do Kazachstanu przeprowadzono wiosną i jesienią 1936 r., w ramach operacji „oczyszczenia” pasa przygranicznego z Polską z „polsko-niemieckiego elementu nacjonalistycznego”. Szacuje się, że deportowano wówczas 15-20 tysięcy polskich rodzin, czyli ok. 100 tysięcy Polaków. Do Kazachstanu zesłano także 10 tysięcy Niemców, ale większość ich potomków powróciła do swej ojczyzny pod koniec XX wieku. Wysiedlenia w 1936 r. przebiegały różnie. Dla niektórych polskich i niemieckich gospodarzy sowieckie władze przeznaczyły specjalną rolę - mieli zakładać w szczerym stepie kołchozy i sowchozy. Wyznaczone do przesiedleń rodziny informowano wówczas wcześniej, dając im czas na przygotowanie się do deportacji. Pozwalano wtedy zabrać ze sobą część dobytku, nawet narzędzia rolnicze, czy bydło. Przeważnie jednak NKWD pojawiało się w domach niespodziewanie, zwykle w nocy, informując o natychmiastowym wysiedleniu i pozostawiając rodzinom niewiele czasu na spakowanie się. Pozostawiony majątek (ziemię, nieruchomości, sprzęt rolniczy, zwierzęta hodowlane) przejmowało NKWD, sprowadzając w te miejsca Ukraińców. Wbrew propagandowym zapewnieniom władza nie przygotowała przesiedleńcom godziwych warunków, ani do życia, ani do pracy. Obecni w Pułtusku znają je tylko z opowiadań dziadków i rodziców. Szacuje się, że co dziesiąty zesłaniec zmarł w drodze, a jedna trzecia już podczas pierwszej zimy 1936/37, kiedy były mrozy do 40 stopni. – Rodziców mojej mamy z dziećmi wysadzono po miesiącu morderczej drogi koleją, w bydlęcych wagonach, na punkcie numer 9, tzw. toczce 9. Na pustkowiu. Zakładali tam kołchoz Nowa Brzozówka. Najpierw mieszkali w namiotach, potem ryli w ziemi ziemianki, a później wykonywali lepianki. Ogrzewano się kiziakami, czyli suchymi odchodami zwierzęcymi. Aby zdobyć żywność sprzedawali okolicznym Kazachom przywiezione ubrania, pościel, drobne sprzęty. Z 13 rodzeństwa mojej mamy przeżyły tylko cztery siostry – opowiada Galina Schabikowskaja, rocznik 1952. W Kazachstanie ukończyła technikum pedagogiczne, była wychowawczynią w przedszkolu. *** Każdy z repatriantów to osobna historia. Galina Schabikowskaja należy do pierwszego pokolenia polskich zesłańców, które przyszło na świat w Kazachstanie. Teraz będzie się nazywać Halina Schabikowska i jak inni repatrianci z radością wraca do ojczyzny przodków. Jej rodzice urodzili się na Ukrainie, ojciec w obwodzie chmielnickim, matka w żytomierskim i w dzieciństwie doświadczyli trudów zsyłki i życia na stepie. Ojciec pracował w kołchozie jako kombajnista, matka zajmowała się domem. Mieli pięcioro dzieci, ale dwoje zmarło. Galina Schabikowskaja ma trzy córki: jedna mieszka w Sankt Petersburgu, druga w Kazachstanie, a trzecia, Julia, przyjechała teraz z nią do ośrodka w Pułtusku. - Urodziłam się w 1981 r. w Czkałowie – opowiada Julia Andronik.z domu Schabikowskaja, która przyjechała z mężem i dwojgiem dzieci i jeszcze nie wie gdzie będę w Polsce meiszkać. - Jest to wieś założona w 1936 r. przez zesłańców, też jako tzw. toczka. Do dziś w Czkałowie większość to Polacy, a ślady i przedmioty zesłańców można poznać w Domu Kultury Polskiej, gdzie mieści się biblioteka i prowadzi się naukę j. polskiego. W Czkałowie Polacy zbudowali też kościół. W prymitywnych warunkach na stepie polscy wygnańcy mieszkali niemalże do lat 60. minionego wieku. Powoli żyło się im coraz lepiej, przyzwyczajali się do surowego klimatu i dalekowschodniej egzotyki. Kawałki stepu przysposobili na działki, aby mieć wszystko swoje: mleko, mięso, warzywa, kwiaty. Zaczęły powstawać sioła i osady, często nadawano im nazwy z ich rodzinnych stron: Jasna Polana, Nowa Brzozówka, Zielony Gaj. Liczne stepowe pustkowia Polacy zamienili z czasem w kwitnącą krainę. Współtworzyli też liczne świątynie, na czele z Narodowym Sanktuarium Królowej Pokoju, nazywaną Gwiazdą Kazachstanu, w wiosce w Oziornoje założonej przez polskich zesłańców z 1936 r. Przez 12 lat mieszkała w niej Galina Doberczak, opowiada z przejęciem: - Zimą 1940/1941 nastał głód. Zesłańcy polscy modlili się więc o ratunek do Najświętszej Maryi Panny. I w uroczystość Zwiastowania, 25 marca 1941 r., woda wypełniła podczas roztopów obszar wyschniętego jeziora i pojawiło się w nim mnóstwo ryb. Uratowały one wielu od śmierci głodowej, bo i Kazachowie przyjeżdżali tam łowić ryby i karmić swoje dzieci. Później jezioro wielokrotnie wypełniało się wiosną wodą, ale nigdy nie pojawiło się w nim tyle ryb. To był cud! Oziornoje jest dziś miejsce pielgrzymek. *** Mimo iż w Kazachstanie żyje 120 różnych narodowości, Polacy zdołali zachować nie tylko swoją wiarę, ale tradycje i kulturę. Wciąż w północnym Kazachstanie można spotkać polski bożonarodzeniowy opłatek i kolędy, karnawałowe pączki i faworki, czy wielkanocne kraszanki. Gorzej jest z językiem ojczystym. Komuniści zakazali jego używania, więc nawet matki starały się nie mówić przy dzieciach po polsku, aby nie miały problemów w kazachskich szkołach. - Ale my się modlili zawsze po polsku, nocami, przy zasłoniętych oknach. Do dziś pacierz po polsku odmawiają nawet ci, którzy nie znają języka naszych ojców - twierdzi Wiktoria Chrzanowska, z d. Biegus, rocznik 1942, jedna z najstarszych w grupie. Jej rodzice urodzili się jeszcze w Kamieńcu Podolskim. Pamięta jak opowiadali o Polsce i marzyli o niej. A musieli tworzyć kołchoz Biełojarka, gdzie ona potem była przez 32 lata księgową. W Kazachstanie pozostawiła groby po dziadkach i rodzicach oraz jedną z dwóch córek. Z drugą teraz przyjechała do Polski. W Środzie Wlk., gdzie chce zamieszkać, osiedliło się jej dwoje wnucząt i narodził się już pierwszy prawnuczek. Z kolei Antonina Grabowska zostawiła w Kazachstanie całą rodzinę. Po ukończeniu polonistyki na uniwersytetach w Kazachstanie i w Lublinie, przez 15 lat nauczała w Szczucińsku. W grudniu 2016 r. przyjechała do Pułtuska z pierwszą grupą repatriantów i już została. Stała się etatową „opiekunką” Ośrodka Adaptacyjnego w Pułtusku. - Dziś mam w Polsce przyjaciół z Kazachstanu, pracę i już nie wiem gdzie moja ojczyzna – wzdycha Antonina Grabowska, która dziś z repatriantami przeżywa ich radości i smutki. Zna doskonale historię deportacji w Rosji.- Przez wiarę, przez modlitewniki, zesłańcy zachowali język ojczysty. Ksiądz był jeden na okolicę i nocami chodził po domach. Potajemnie spowiadał, udzielał ślubów, chrzcił dzieci. Duszpasterską posługę za czasów komunizmu pełniło w Kazachstanie kilku niezłomnych księży, jak Władysław Bukowiński nazywany „apostołem Kazachstanu”, ks. Jan Kuczyński, czy ks. Bronisław Drzepecki – wymienia. Wiara i modlitwa, które zesłańcom polskim dodawały sił i pozwoliły przetrwać, są i dziś ważne dla wielu repatriantów. Duchową opiekę zapewnia im ks. Jarosław Bukowski, proboszcz parafii Smogorzewo pod Pułtuskiem. - Repatrianci z Kazachstanu nigdy nie są jednolitą grupą. Zawsze są katolicy, prawosławni, muzułmanie i wielu niewierzących. Każda rodzina to inny układ. Potomkowie zesłańców polskich często nie mogli swojej wiary praktykować, bo na niedzielną mszę św. musieli jechać nawet siedem godzin w jedną stronę. Teraz często udzielam im kilku sakramentów na raz: chrztu, pierwszej komunii, bierzmowania i ślubu. Ochrzciłem już ponad 30 osób, w wieku 6-67 lat – opowiada ks. Bukowski, który rozumie wschód, bo był duszpasterzem w Rosji. *** Repatrianci przebywający w Pułtusku wyrabiają aktualnie nowe dokumenty oraz poszukują mieszkań i pracy. Mieszkańcy Pułtuska i okolic ciepło przyjęli rodaków ze wschodu. Pomagają ich dzieciom w zakupie pomocy szkolnych, przekazują dla nich używane rowery, zapraszają na wycieczki. Z pracą - przed pandemią - nie było problemu, zwłaszcza że pracodawca, który zatrudni repatrianta przez dwa lata jest zwolniony ze składek ZUS. Ponadto może otrzymać z urzędu pracy kwotę 42 tys. zł na jego adaptację zawodową (kursy, szkolenia). Starsi repatrianci dostają emerytury, dzieci 500+, mogą się uczyć w polskich szkołach. Po przekroczeniu granicy stają się bowiem obywatelami Rzeczypospolitej i należą im się wszystkie świadczenia. - W Pułtusku jest kilka zakładów zainteresowanych repatriantami. Dlatego kilkanaście rodzin z Kazachstanu podjęło pracę, nabyło mieszkania i osiedliło się już nad Narwią – dyrektor Michał Kisiel podkreśla, że nowa ustawa pomaga im w nabyciu mieszkania i urządzeniu się w kraju. I wylicza: - Każdy repatriant otrzymuje po 25 tys. zł na osobę, ponadto każda rodzina 25 tys. na zakup mieszkania, czyli w przypadku małżeństwa z dwojgiem dzieci jest to suma 125 tys. zł. Dochodzi jeszcze po 9 tys. zł na osobę na zagospodarowanie i 4 tys. zł na każde dziecko uczące się w szkole. W Pułtusku kwota ta wystarcza na zakup mieszkania na rynku wtórnym. Repatrianci mogą też wynająć sobie lokum (miesięczny czynsz 300 zł na członka rodziny). Czuwa nad tym Departament Obywatelski ds. Repatriacji z MSWiA, na czele z dyr. Markiem Zielińskim, bo wszelkie transakcje odbywają się pod pełną kontrolą państwa. Koszt repatriacji jest niebagatelny. Jak poinformował Wydział Prasowy MSWiA, w celu sfinansowania zadań wynikających z ustawy o repatriacji co roku w ustawie budżetowej tworzona jest rezerwa celowa budżetu państwa „Pomoc dla repatriantów”. W 2015 r. było to 14 mln zł, w 2016 i 2017 r. - po 30 mln zł, w 2018 r.- 50,5 mln zł, aby w 2019 r. osiągnąć poziom 58 mln zł. Dzięki temu od 2001 r. do grudnia 2019 r. osiedliło się w Polsce w ramach repatriacji 7 696 rodaków. Trwająca pandemia koronowirusa zrodziła teraz wiele problemów. Dyrektor Michał Kisiel złożył już do rządu RP pismo o przedłużenie pobytu tej grupy, bo wprowadzone rygory uniemożliwiają repatriantom szukanie pracy i mieszkań. Mają trudności nawet z odebraniem dowodów osobistych, bo nieczynne są urzędy. W obawie przed infekcją. muszą zostać w pokojach i nie opuszczać terenu Domu Polonii. – Ogromnie to przeżywają, bo na wyjazd do ojczyzny wyśnionej czekali wiele lat – Antonina Grabowska mówi, że codziennie mają mierzoną temperaturę i wszyscy są zdrowi. Nawet Wielkanoc nie była tak radosna. Bez rezurekcji w kościele, bez wspólnego malowania pisanek, choć Ośrodek przygotował każdej rodzinie koszyk wielkanocny i śniadanie. - Nasi przodkowie ponad 80 lat temu musieli zostawić wszystko na rodzinnych Kresach. My porzuciliśmy cały swój świat w Kazachstanie i podobnie jak oni zaczynamy życie od nowa. Na starcie mamy pandemię i nie wiadomo co nas czeka – martwią się repatrianci w swoim pierwszym domu, w Pułtusku, gdzie 12 maja br. mają oficjalnie zakończyć swój pobyt.
|
Teresa Kaczorowska